Tytuł celowo jest bez wykrzyknika, bo nie zamierzam na Ciebie krzyczeć. Niemniej, musimy porozmawiać.
Wyobraź sobie taką scenerię. Jest paskudny listopadowy poranek. Ciemne, gęste chmury zasnuły niebo i całkowicie opanowały horyzont, a siekący, zimny deszcz swoimi kroplami zmoczył chodniki i ulice. Utworzyły się już głębokie kałuże, pełne petów i opadłych liści. Całości szarej beznadziei dopełnia przejmujący wiatr, który lodowym podmuchem przebija się przez wszystkie warstwy odzieży. W taką pogodę chciałoby się tylko naciągnąć na głowę kołdrę, przytulić się do kota i spać, nie zważając na drażniący alarm budzika, czy też hałas dochodzący od ulicy. Niestety, dzisiaj nie będzie ci to dane. O ósmej przejdziesz w szpitalu zabieg bronchoskopii.
Docierasz tam taksówką; tą samą, którą wracałeś pół roku temu ze świetnej imprezy w jednym z nocnych klubów. Znajomy taksówkarz, pan Włodek, rozmowny jak zawsze, tym razem nie jest w stanie wprawić cię w dobry humor. Jego żarty nie wywołują uśmiechu na twoich ustach. Myślami jesteś zupełnie gdzie indziej – w szpitalu, na oddziale chorób układu oddechowego i onkologii. Na miejscu znajdujesz się już kwadrans po siódmej. Nerwy, które zazwyczaj łagodziłeś przy pomocy papierosa teraz musisz stłamsić w sobie i obojętnie minąć popielniczkę, stojącą przed paskudnym budynkiem przeznaczenia. Dzisiaj prawdopodobnie dowiesz się, czy zmiana wykryta w twoich płucach na zdjęciu rentgenowskim jest nowotworem złośliwym. Tak naprawdę o sytuacji przesądzi wynik badania wycinka guza, ale doświadczony lekarz wiele jest w stanie powiedzieć już od razu…
Sterylna sala zabiegowa odgrodzona jest od reszty oddziału niewielkim pomieszczeniem przygotowawczym. Tam rozbierasz się i przy pomocy pielęgniarki nakładasz na nagie ciało zielony kitel, będący de facto chirurgiczną płachtą z wyciętymi otworami na ręce. W pokoju jest dość chłodno, więc dostałeś gęsiej skórki i cały drżysz, również ze zdenerwowania. Przeraża cię wszystko – atmosfera szpitalna, samo badanie i możliwe jego wyniki. Znalazłeś się tutaj, ponieważ trzy miesiące temu zacząłeś pluć krwią. Poranny kaszel przyniósł czerwoną flegmę, więc zaniepokojony czym prędzej zgłosiłeś się do lekarza. Prześwietlenie płuc dało powód do obaw – zagęszczenia i przebarwienia miąższu, największa widoczna zmiana o średnicy 3 centymetrów. Papierosy paliłeś nałogowo przez ostatnie 20 lat, z początku po kilka sztuk, ale teraz stopniowo dochodziłeś już do dwóch paczek dziennie. Stresująca praca i niepowodzenia osobiste zrobiły swoje, ale nie ukrywajmy – wziąłeś palenie za swoją największą życiową namiętność. Popełniłeś ten sam błąd, którego skutki pozbawiły życia już miliony osób, i dzieje się to nadal. Zaczynasz robić sobie wyrzuty. Mówisz: „Po co ja paliłem? Teraz moi niepalący znajomi cieszą się zdrowiem, celebrują szczęście i spokojnie chwytają codzienność, a ja? Strzęp pognębionego człowieka. Ile mi zostało?”. Niestety, jest już za późno na refleksje.
Przechodzisz do sali zabiegowej i kładziesz się na niebieskiej leżance. Wystrój pomieszczenia jest bardzo surowy i zimny, a powietrze pachnie lizolem.
– Palą i padają jak muchy, coraz młodsi – słyszysz fragment rozmowy odbywającej się w sąsiednim pokoju.
Tak naprawdę, to nie wiesz, czy rzeczywiście to słyszałeś, czy też może napięta do granic absurdu wyobraźnia płata ci makabrycznego figla. Wtedy drzwi się otwierają i do środka wchodzi lekarz – ubrany w strój chirurga postawny mężczyzna w sile wieku, z masywnymi, czarno-owłosionymi dłońmi. Wita się z tobą i zaczyna przygotowywać sprzęt. Asystuje mu pielęgniarka. Lekarz mocnym, stanowczym głosem wyjaśnia ci pokrótce sposób przeprowadzenia badania. Ty już to wszystko doskonale wiesz, bo przez ostatni miesiąc przeczytałeś chyba całą ogólnie dostępną literaturę branżową. Wolałbyś, żeby wreszcie się zamknął i przystąpił do rzeczy, chcesz mieć to jak najszybciej za sobą. Przytakujesz i uśmiechasz się nieznacznie; to wszystko po to, aby ukryć swój stan bliski omdlenia.
W końcu otrzymujesz polecenie ułożenia się na plecach i odchylenia głowy nieznacznie do tyłu. Pomaga ci pielęgniarka, która przytrzymuje twoją głowę w odpowiedniej pozycji. Otwierasz usta i lekarz rozpyla substancję o paskudnie metalicznym, żrącym smaku prosto w twoje przekrwione gardło. To znieczulenie miejscowe. Spodziewałeś się niemiłych wrażeń, ale nikt nie uprzedzał, że już na wstępie zostaniesz potraktowany jakimś karbidem. Mimowolnie zaczynasz się krztusić, a żołądek odruchowo chciałby zwrócić śniadanie. Jesteś jednak na czczo. Wskutek znieczulenia nie możesz przełknąć śliny, całe gardło jest jak sparaliżowane.
Po chwili lekarz podchodzi do ciebie z długim, ale cienkim gumowym laparoskopem. Tobie wydaje się on w tym momencie o wiele za gruby, a już na pewno zbyteczny. Słowo się rzekło, pan doktor u płota – to znaczy, u nosa, bo badanie będzie przeprowadzone właśnie przez nos. Lekarz wprowadza teraz do niego giętki laparoskop, a potem jednym stanowczym ruchem popycha go dalej, w kierunku połączenia z gardłem. Twoje ciało wygina się jak łabędź w reakcji na niesamowity ból. Dławisz się, ale doktor nieustępliwie prze dalej. Gdy wziernik wchodzi do tchawicy, przez chwilę masz wrażenie jakbyś się topił. Potem jest już trochę lepiej, ale nie przestajesz się krztusić aż do chwili, gdy przyrząd w końcu opuszcza twoje ciało.
– No więc, proszę pana… mam dla pana dwie wiadomości…
Skuteczną metodę walki z nałogiem opisywałem rok temu. Możesz z niej skorzystać, ale nie musisz – są inne sposoby. Jeśli nie cytyzyna, to może Zyban. Jest to już silny lek dostępny wyłącznie na receptę, można przyrównać go do pewnej grupy psychotropów, ale Ty przecież nie jesteś wariatem. Chcesz tylko stać się wolnym człowiekiem. Wciąż lubisz sobie zakurzyć? Sięgnij więc po e-papierosy, których „dym” nie zawiera substancji rakotwórczych. A już na pewno zacznij swoją drogę od lektury książki Allena Carra – z niej dowiesz się, dlaczego nie musisz palić; że naprawdę nie ma powodu, abyś filtrował przez swoje płuca jakąś smołę. Spróbuj, daj sobie szansę na uniknięcie koszmarnej śmierci wskutek uduszenia się. Naprawdę przyjemniej będzie umrzeć za pięćdziesiąt lat we śnie – w całkiem jeszcze dobrym zdrowiu, czy choćby rozszarpanym przez tygrysa bengalskiego podczas podróży życia na emeryturze.
Codziennie rano słyszę, jak mój sąsiad z góry przeraźliwie kaszle, zazwyczaj przez około 15 minut. To palacz dwóch paczek dziennie, który regularnie strąca popiół na mój balkon. Ojej, popiół – lamentowałyby porządkowe gospodynie domowe. Nie robię z tego problemu: deszcz zmyje, wiatr zwieje. Jedyny kłopot w tym, że facet świadomie sam się wykańcza. Wpadł w błędne koło, którego – o ironio – pozornie zbawiennym czynnikiem jest papieros, bo nowa porcja smoły dana sobie rano prosto w płuca skutecznie hamuje odruch obronny oskrzeli (kaszel), wynikający z ich samooczyszczania się. Myślicie, że ja tak kiedyś nie kaszlałem? Tak samo; dusiłem się jak gruźlik w drodze do sanatorium. Papieros jako remedium na kaszel. I kolejny zaraz potem, bo trzeba się napalić przed wyjściem z domu. Trzeci przy samochodzie, bo podczas jazdy nie palę. Czwarty natychmiast po dotarciu na miejsce. Rytm dnia regulowany przez jakieś wysuszone zielsko, maszynowo upchnięte w papierową tutkę i sprzedane frajerowi z siedmiokrotnym przebiciem. Pięknie.
Slogan głosi, że „Twój lekarz pomoże Ci w rzuceniu palenia”. Być może. Jeśli jednak ktoś chciałby porozmawiać z praktykiem, zapraszam – każdego miesiąca otrzymuję po kilka wiadomości. Niech skrzynka mailowa pęka w szwach, od tego przecież jest.
Wpis tematycznie powinien ukazać się w drugim blogu, chcę nim jednak dotrzeć do jak największej liczby Czytelników, a w tym momencie tutaj mam większe możliwości.
P.S. Zawsze wiedziałem, że ta fotografia sprzed dwudziestu lat kiedyś się do czegoś przyda, ale wątpiłem, że będzie to słuszny cel. Życie potrafi zaskakiwać…