– To już mój ostatni papieros w życiu! – tak powtarzałem sobie co wieczór, paląc przed pójściem spać. Był to 10 a może i 12 papieros każdego dnia – tyle już wypalałem. Oczywiście, wielu ludzi pali całą paczkę dziennie, niektórzy nawet dwie. Jednak, po pierwsze – co to za usprawiedliwienie dla mnie? To, że palę mniej niż tamten facet? Ale on za 5-10-15-20 lat prawdopodobnie umrze z powodu swojego nałogu. A ja, paląc mniej i tak mam ogromną szansę podzielić jego los.
Po drugie, u mnie już ta codzienna dawka dziesięciu, niekiedy trochę więcej (nigdy mniej) papierosów zaczęła powodować objawy charakterystyczne dla początków POCHP (przewlekłej obturacyjnej choroby płuc). Poranny kaszel, chrypka, chrząkanie, gorsza tolerancja wysiłku. Do tego częste, nie dające się niczym usunąć bóle głowy, ogólne złe samopoczucie i ciągła zgaga. Trzeźwo, bez oszukiwania się stwierdziłem, że mój organizm woła: „Przestań mnie niszczyć, idioto!”. Zwłaszcza te biedne płuca.
Nałogowo paliłem przez jakieś 7 lat. Wydawało mi się, że palenie jest moją ogromną miłością, czymś niezbędnym, bez czego nie będę mógł dalej żyć. To bzdury. Wiedziałem jednak, że samemu sobie z zaprzestaniem palenia nie poradzę. Próba, którą podjąłem prawie dwa lata temu dała mi co prawda miesiąc wolności od dymu, ale po powrocie do nałogu, jakby z premedytacją zwiększyłem ilość wypalanych papierosów.
Bazowałem wtedy na radach z książki Allena Carra „Łatwy sposób na rzucenie palenia”. Rady te, chociaż złote i niezastąpione, nie zatrzymały na trwałe mojego nałogu. Sądzę, że potrzebowałem dodatkowej fizyczno-psychicznej podpory, czegoś co zastąpi i podtrzyma kojące działanie nikotyny, a ja będę mógł spokojnie cieszyć się każdym kolejnym dniem bez papierosów i utrwalać jedynie słuszne przekonanie, że nie są mi one do niczego potrzebne. A wręcz odwrotnie – są mi kompletnie zbędne, bo to cholerstwo drogie, śmierdzące i niemile widziane w mojej niepalącej rodzinie. O rujnowaniu zdrowia już wspomniałem.
Podporą, mogę śmiało rzec – kluczem w rzuceniu nałogu palenia był preparat zawierający cytyzynę. Celowo nie podaję jego nazwy handlowej, jednak preparaty z tym składnikiem dostępne są w aptece bez recepty, więc ich zakup nie jest żadnym problemem.
Cytyzyna jest alkaloidem o działaniu zbliżonym do nikotyny, a co dla nas najważniejsze – zastępuje ją w organizmie i stopniowo wypiera. Czyli przejmuje jej stymulującą rolę, a co za tym idzie – sprawia, że nikotyna staje się nam już niepotrzebna. Bo mamy cytyzynę. A ona nie uzależnia i po zakończeniu terapii odstawiamy ją bez kłopotów. Ja jestem świeżo po przyjęciu ostatniej porcji leku. I cóż… mogę powiedzieć, że jestem szczęśliwym człowiekiem. Szczęśliwym, bo wolnym i z nadzieją na powrót do pełnego zdrowia.
Ale zacznijmy od początku. Ulotka jasno i czytelnie określa ile dawek leku i w jakim odstępie czasu przyjmujemy w pierwszych i kolejnych dniach terapii. Przez pierwsze 3 dni jest to tak zwana „fala uderzeniowa”, mająca na celu przezwyciężyć nikotynizm. Przyjmujemy wtedy aż 6 dawek leku na dobę, regularnie co 2 godziny. Czyli przez cały dzień.
Pierwszego dnia paliłem jak lokomotywa. Zapewne wynikało to z nieuchronnie nadchodzącego końca nałogu – pal, póki możesz i tyle ile możesz. Na drugi dzień podobnie. Natomiast trzeciego dnia kilka razy odczułem coś w rodzaju awersji do papierosów, co spowodowało, że wypaliłem tylko 6 sztuk.
Przełom nastąpił czwartego dnia terapii (tutaj już o 1 kapsułkę na dobę mniej i co pół godziny rzadziej), kiedy to na samą myśl o papierosach zaczynało mnie mdlić i musiałem się niemal zmuszać do wypalenia (dodam, że niepełnego) 3 czy 4 papierosów. Miałem też świadomość, że następnego dnia, zgodnie z ulotką, nie powinienem już w ogóle palić. I tak też się stało. Co więcej, nie miałem żadnych odczuć negatywnych, świadomości, że coś tracę. Dominowała duma i poczucie odzyskanej wolności. Nie pamiętam kiedy ostatnio miałem w sobie tyle pozytywnej energii. Na temat psychiki palacza oraz osoby rzucającej palenie można by napisać grubą książkę. Krótkiej analizy podejmę się w osobnym wpisie.
Szóstego dnia wystąpiły u mnie pewne działania niepożądane, ale nie zdziwiły mnie one specjalnie, bo ostrzegano o możliwości ich wystąpienia w ulotce. W dzień były to nudności i niesmak w ustach. Czyli i tak w sumie łagodnie. Te niedogodności trwały około tygodnia, natomiast przez większą część terapii miewałem abstrakcyjne, dziwaczne, a niekiedy nawet groteskowe sny. Poza tym nic niepokojącego się nie działo.
Kolejne dni, a co za tym idzie- sukcesywne zmniejszanie dawek leku przebiegały dla mnie spokojnie i bardzo rzadko kiedy miewałem ochotę na papierosa. Moim zdaniem ochota ta wynikała z pozostałości przyzwyczajenia do palenia w danych momentach, np:
– niepowodzenie w pracy – palę,
– ostra wymiana zdań z kimś – palę,
– po dobrym, sycącym obiedzie – palę.
Najprostsza metoda na nie zapalenie w tych chwilach?
– Nie mieć papierosów. Ani jednego!
Gwarantuję, że nie będzie się nikomu chciało specjalnie iść po papierosy do kiosku. To już nie ten etap – cytyzyna działa i całkowicie zastąpiła nikotynę. Wszelkie pozostałości dawnego nałogu są już tylko w umyśle. Dodam, że są to pozostałości niewielkie, słabe, majaczące się jak przez mgłę. A więc do przezwyciężenia przez każdego człowieka.
Gorzej, jeśli w naszym domu ktoś pali i ma papierosy. Tutaj metod może być kilka. Można zaproponować kurację cytyzyną, prosić o niepalenie przy nas i schowanie papierosów. A jeśli to nie pomoże, należy wyrzucić papierosy przez okno. Najlepiej razem z osobą palącą.
To tyle w skrócie o mojej walce, myślę wygranej walce, z paleniem tytoniu. Jeśli ktoś nie ma dość przekonania aby przestać palić tylko za sprawą siły woli, niech skorzysta z moich rad. Cytyzyna jest takim naszym „towarzyszem”, może nawet „przyjacielem” i sprawia, że w naszej drodze po zdrowie stoimy na wysokiej pozycji startowej, reszta zależy od nas.